Dorosła osoba nie musi mieć na to, czego pragnie, zgody rodziców. Poradzi sobie, nawet gdy usłyszy: „prababcia ma 98 lat i nie wiadomo, czy za rok będzie jeszcze z nami”. To prawda, ale czy z tego powodu, dopóki żyje, wszyscy muszą z nią być w święta? Może lepiej spędzić z nią cały dzień, a nawet kilka dni w innym terminie, z uśmiechem. I jeszcze jedno: w argumentach warto dostrzec chęć wywarcia presji, a nie zadbania o prababcię — mówi psycholożka Iwona Firmanty.
Jak powiedzieć bliskim, że nie będziemy z nimi podczas świąt?
Wprost. „Wyjeżdżam na święta. Kocham was, sercem będę z wami, ale fizycznie poza domem”. Można też pomóc rodzinie zaakceptować naszą decyzję, podając powód, który pozwoli im dostrzec, że to, co planujemy, jest też w ich interesie.
Na przykład: „Mamo, przez całe życie słyszę od ciebie, że chciałabyś pojechać do Hiszpanii w święta i ja teraz tam jadę! A za rok zabiorę tam ciebie!”. Oczywiście matka będzie próbowała nas przekonać, żeby jechać nie teraz, ale w wakacje. Znaczenie ma jednak to, że będzie wiedziała, co powiedzieć swojej siostrze, która całe życie z nią rywalizuje, a której syn z żoną na pewno będą przy świątecznym stole, nakrytym białym obrusem.
Takie wyjaśnienie to nie jest manipulacja?
Zacznijmy od tego, że może naprawdę córka chce jechać do Hiszpanii, bo matka nigdy nie pojechała, a więc stało się to dla niej symbolem wolności i realizacji siebie? Może dopiero mówiąc o tym matce, odkryła, co nią kieruje?
Po drugie, warto pamiętać, że bliscy — podobnie jak my — mają swoje potrzeby i jedną z nich może być obecność dzieci na święta. Nie musimy im ulegać, ale jeśli możemy taką potrzebę uszanować bez rezygnacji z siebie, warto tak zrobić. Nie traktujmy więc tego wyjaśnienia jako manipulacji. Jest raczej poszukiwaniem sposobu, jak bliskim okazać, że choć nas nie będzie w tych dniach przy nich, to są dla nas ważni? Może wysłać im prezent, niespodziankę – taką od serca – i dopilnować, by doszła na święta.
A co to właściwie znaczy, że nas nie będzie? Święta trwają przecież trzy dni. Możemy być jednego dnia przez dwie godziny z bliskimi, a potem pojechać na lotnisko. Możemy też spędzić z nimi czas przy stole, będąc jednocześnie w Madrycie — wystarczy połączyć się przez internet.
Będą kręcić nosami!
To ich prawo. Tak jak nasze — być w Madrycie, nawet jeśli rodzice są obrażeni i nas postraszyli, że nie włączą w święta komputera. Jak to kręcenie nosem wpłynie na nas, zależy wyłącznie od tego, jaką pozycję zajmujemy w relacji z rodziną.
Według analizy transakcyjnej — koncepcji stosunków międzyludzkich, którą stworzył Eric Berne — w relacji z rodzicami można być na jednej z trzech pozycji trójkąta komunikacyjnego. Pierwszą jest pozycja dziecka, drugą — rodzica, a trzecią — dorosłego. Jeśli mamy 30 czy 40 lat i zajmujemy nadal pozycję dziecka, to ulegamy rodzicom jak dzieci, z lęku przed ich gniewem, przed tym, że nas przestaną kochać, że nas odrzucą. A więc to ich opinie decydują o naszym życiu. Nie jesteśmy wtedy autonomiczni. A to znaczy, że nie znamy i nie realizujemy swoich dorosłych potrzeb.
Kiedy z kolei jesteśmy na pozycji rodzica, czujemy się za bliskich nadodpowiedzialni. Nie zostawimy ich samych w święta, choć znakomicie sobie dają radę i realnie nie potrzebują naszej pomocy. Ba! Nawet jak powiedzą: jedź do Madrytu! – nie pojedziemy. Wtedy też nie my kierujemy naszym życiem, ale kieruje nami powinność.
Sytuacja jest zupełnie inna, jeśli w relacji z bliskimi zajmujemy pozycję dorosłego. Jesteśmy świadomi swoich potrzeb i dążymy do ich realizowania, jednocześnie dając innym prawo do ich opinii i emocji. Ale też odradzam wchodzenie w rozmowę o emocjach, na przykład stwierdzenia: mamo, widzę, że ci smutno…
Smutno?! Reakcją może być rozpacz albo krzyki i groźby.
Bliscy mogą zareagować, jak zechcą, ale gdy my jesteśmy emocjonalnie dorośli, z szacunkiem powiemy: „Rozumiem, że wam się to nie podoba, ale jadę do Madrytu. Mogę zaoferować wigilię online”.
Dorosła osoba nie musi mieć na to, czego pragnie, zgody rodziców. Poradzi sobie, nawet gdy usłyszy: „prababcia ma 98 lat i nie wiadomo, czy za rok będzie jeszcze z nami”. To prawda, ale czy z tego powodu, dopóki żyje, wszyscy muszą z nią być w święta? Może lepiej spędzić z nią cały dzień, a nawet kilka dni w innym terminie, z uśmiechem. I jeszcze jedno: w argumentach warto dostrzec chęć wywarcia presji, a nie zadbania o prababcię.
Zapewne, ale skąd wziąć odwagę, jeśli wiemy, że będziemy mieć wyrzuty sumienia?
Wszystko ma swoją cenę. Zwłaszcza niezależność. Można za nią zapłacić wyrzutami sumienia. Tylko czy te wyrzuty sumienia nie są wymyślone? Czy to nie jest tylko pępowina, która nas wikła?
Osoba dorosła, zanim podejmie decyzję jak postąpić, definiuje swoje potrzeby, patrzy na zyski, ale i na koszty! Znamy swoich rodziców. Na początku może być lament mamy i manipulacja taty, że przez nas mama płacze. Mogą pojawić się groźby albo chłód i milczenie. Może być wszystko — żeby tylko nic się nie zmieniło w schematach rodzinnych, czyli w tym, że święta spędzamy razem!
Niestety, zazwyczaj im silniejszy okaże się sprzeciw rodziny, tym bardziej te schematy są opresyjne. Na poziomie słownych manipulacji można usłyszeć wiele gróźb. Im większy nacisk, tym większa bywa potrzeba kamuflażu, bo jak wszyscy usiądziemy przy stole, to będzie tak, jakby nikt w naszej rodzinie nikogo nie zdradzał, nie bił, nie krzywdził. Jakbyśmy byli normalną, fajną rodziną!
Święta na odległość. Kochają się, ale święta spędzają osobno.
Warto zadać sobie to pytanie: dlaczego tak silna jest presja, byśmy przy tym stole byli? I nie udzielać automatycznej odpowiedzi: że tradycja, że wartości rodzinne itp.
Nacisk bywa tym większy, im bardziej rodzina nie sprawdziła się jako miejsce, w którym dorastaliśmy. Mówiąc krótko: nie panowała w niej atmosfera bezpieczeństwa, akceptacji, miłości i wspierania naszego rozwoju.
Często właśnie ta matka, która nie dała swoim dzieciom miłości, ciepła i bezpieczeństwa, będzie stosować wszelkie środki — od szantażu i gróźb po rozpacz — byle by tylko jej dorosłe dzieci usiadły razem z nią przy świątecznym stole. A to dlatego, że ich obecność będzie dla niej dowodem w sprawie: jednak nie wszystko zawaliłam. Matka narcystyczna będzie naciskać, bo swoje dzieci zawsze traktowała i nadal traktuje jak przedmioty, elementy dekoracji, obok stroika i choinki. Mają być. I tyle.
Chyba teraz będzie nam łatwiej powiedzieć: dziękuje za wspólne jedzenie kutii. Jadę do Nepalu, bo Madryt jest za blisko!
Warto to, co kieruje bliskimi, spróbować nazwać po imieniu, bo wtedy będzie nam łatwiej zadbać wreszcie o siebie, nadać sobie podmiotowość i odzyskać sprawstwo.
Zacznijmy od refleksji nad przyczyną, dla której nie chcemy być na święta w domu. Czy po prostu wolimy spędzić ten czas w inny sposób? A może dość mamy kultywowania tradycji, czyli 12 potraw i słuchania kłótni politycznych i dyskusji wokół spraw spadkowych? A może czujemy, że nie zniesiemy kolejny raz wysłuchiwania ocen i litanii oczekiwań wobec nas. I tysiąca wskazówek, jak powinniśmy żyć!
Powodem może być niechęć do atmosfery, jaka panuje w domu. Kiedy mamy dość krytyki, złośliwości i lekceważenia, jakich doświadczamy ze strony bliskich od zawsze. I marzymy o tym, by wreszcie świętować z ludźmi, z którymi nie jesteśmy spokrewnieni, ale którzy nas akceptują i cenią. Do tej pory nie mieliśmy na to odwagi, ale teraz już tak! Może na skutek pracy nad sobą, terapii, a może mili i wspierający ludzie pojawili się w naszym życiu?
Pamiętajmy, że podstawą naszego dobrego funkcjonowania w życiu jest asertywność, czyli otwarte wyrażanie swoich potrzeb i dążenie do ich zaspokojenia.
A jeśli z obawy przed reakcją bliskich zostaniemy i zjemy z rodziną świąteczne pierogi z barszczem?
Odpowiedzią będzie frustracja, bo to jest emocja związana z rezygnacją ze swoich potrzeb. Co więcej, ta frustracja wpłynie nie tylko na nasze samopoczucie, ale też tych, którzy będą nam towarzyszyć w czasie, kiedy będziemy robić coś, czego nie chcemy. I w tej właśnie frustracji tkwi zazwyczaj odpowiedź na pytanie o przyczynę pełnej napięcia atmosfery przy szukaniu ości w wigilijnym karpiu.
Warto zdobyć się na refleksję nad tym, czego pragniemy i co w związku z tym możemy zrobić. Jeśli w tym roku nie damy rady zachować się w zgodzie ze sobą, czyli ulegniemy presji bliskich i zostaniemy z nimi na święta, pomóc może postanowienie, że to tylko odroczenie zaspokojenia potrzeby, by nie świętować z rodziną czy też w ogóle: nauczyć się odmawiania bliskim. Że najbliższy rok poświęcimy na to, aby zastanowić się, dlaczego tak postąpiliśmy, dlaczego zawsze im ulegamy? A także na to, by uzupełnić zasoby, jakich nam brakuje, aby być asertywnymi i w przyszłym roku świętować tak, jak pragniemy.
Możemy już zacząć planować kolejne święta?
Na razie warto skupić się na tym, że skoro znów ulegliśmy, to znaczy, że mamy jeszcze pępowinę na szyi. Trzeba więc ją przeciąć. Ale jak? Ważne, byśmy nie byli na siebie źli za to dziecięce uwikłanie w zależność z bliskimi. Dajmy sobie ten rok na przemyślenie: czego ja potrzebuję, żeby zbudować siebie?
Ważne jest też, by po powrocie ze świąt z rodziną, powiedzieć sobie: „nie chciałam z nimi być, ale byłam, bo jako dorosła osoba w ten sposób postanowiłam wyciszyć wyrzuty sumienia, z którymi jeszcze nie umiem sobie inaczej poradzić. Za to teraz zrobię dla siebie coś fajnego!”. I ważne, żeby naprawdę coś fajnego dla siebie zrobić!
Warto się z tą pępowiną tak szarpać? W sumie karp był świetny…
To pytanie o koszty. Jeśli wiemy, że po powrocie ze świąt w rodzinnym domu otworzą się wszystkie nasze stare rany i wróci ból – musimy przemyśleć, czy mniejszym kosztem nie będzie lęk przed złością rodziców?
Mam pacjentkę, która okalecza się, tnie po każdej wizycie u matki. Nie może sobie poradzić z emocjami, jakie ta wizyta w niej budzi. Jeśli więc możemy założyć, że po powrocie z rodzinnej wigilii zaczniemy znów sięgać po alkohol, narkotyki itp., bo tak zawsze było, to warto zadać sobie pytanie: kto jest ważniejszy w moim życiu? Oni czy ja? Dlaczego nie spróbować lepszego, innego życia?
Kiedy jesteśmy dorośli, w naszych własnych rękach jest decyzja o naszym życiu. Nie jesteśmy już dziećmi. Warto więc zapytać siebie: jak chcę żyć? Tak jak dotąd? Czy odważyć się na poszukanie szczęścia? Nikt, zwłaszcza psychoterapeuta, nie powie ci, co masz zrobić, bo to ty poniesiesz skutki każdej decyzji. Zastanów się tylko: po co masz się dalej truć tą trucizną?
Może te święta będą inne?
Bliscy, którzy nas krzywdzili, zapewne nie mieli świadomości, co robili, bo powielali złe wzorce z własnego dzieciństwa. Jednak zazwyczaj też nie chcą tej świadomości zyskać. Dlatego, nawet jeśli na biały obrus wylejemy nie tylko barszcz, ale też bolesną prawdę, nic to nie zmieni. Poznawanie prawdy jest bardzo bolesnym procesem i mało kogo na to stać.
A jeśli nie chcemy spędzać świąt z mężem, bo ostatnio nie jest dobrze, a wiemy, że on właśnie chce wykorzystać święta, abyśmy się pogodzili?
Może trafnie rozpoznajemy potrzeby drugiej strony, ale co z naszymi? Nie zapowiada renesansu związku rezygnowanie z własnych potrzeb po to, aby ta druga osoba mogła zrealizować swoje plany. Warto więc wprost powiedzieć, że chcemy inaczej, że potrzebujemy pozbierać myśli, złapać oddech, spędzić święta bez niego.
Oczywiście może być wtedy dramat: krzyki i trzaskanie drzwiami, łzy, ale też może być ulga, bo tak naprawdę on także nie chce wspólnych świąt. Wtedy możemy poczuć zawód, że nie walczy o nasz związek. Trudno, taka jest prawda. Czas ją poznać.
Jeśli uda się nam wyjechać w pojedynkę, to też nie wiemy, co będzie. Może być jak w romantycznych komediach: choć wydawało się, że mamy dosyć życia we dwoje, to chcemy wyskoczyć z samolotu, kiedy zaczyna startować, by pędzić do domu! Do niego! Może być jednak też tak, że po powrocie uznamy, że czas na rozstanie.
A jeśli mamy dzieci, zwłaszcza małe, to co ze świętami bez taty?
Wszystko zależy od naszych relacji. Jeśli między nami nie ma wojny, warto pomyśleć: czy nie zjeść razem karpia? A potem gdzieś pojechać. Jeśli jednak jest bardzo źle, to lepiej spędzić święta osobno. Bo czy dla dzieci to nie będzie lepsze niż patrzeć, jak ojciec pije i skroluje w telefonie, a matka płacze?
Dzieci potrzebują miłości i świadomej obecności obojga rodziców – ale to nie znaczy, że rodziców naburmuszonych przy świątecznym stole. Cokolwiek się dzieje złego między rodzicami, dzieci nie rozumieją tego inaczej, jak jako zagrożenie ich bezpieczeństwa. A bez poczucia bezpieczeństwa nie będą szczęśliwymi dorosłymi. Będą tułać się po świecie z powodu niezaspokojenia ich potrzeb przez nieświadomych lub egocentrycznych rodziców.
Dlatego rodzic ma obowiązek zrozumieć swoją odpowiedzialność za powołanie na świat nowego życia. Ma prawo nie chcieć być z tą osobą, z którą ma dziecko, ale musi pokazać dziecku, że jest kochane i cokolwiek się dzieje między rodzicami, nie będą wywoływać toksycznej atmosfery w domu ani grać dzieckiem w swoich wojnach. Jeżeli jesteś rodzicem, masz obowiązek dać dziecku poczucie miłości – nie zabawkami itp., ale autentyczną miłością i obecnością. Masz obowiązek je zauważać. Masz obowiązek nie spieprzyć mu życia. Swoje problemy załatwiać jak dorosły człowiek.
Mocno powiedziane! No a co zrobić, gdy to dorosły już brat czy siostra chcą nas widzieć u siebie na wigilii, zwłaszcza gdy rodzice już odeszli. A my tego nie chcemy. Co wtedy?
Zastanówmy się: dlaczego mamy się zmuszać, by być razem przy stole? Czy po to, żeby pokazać, że kiedy byliśmy mali, nie było tak źle, jak było? Jeśli nasze dzieci się lubią, to przecież możemy kurtuazyjnie spotkać się na kawę z ciastkiem przed świętami? Nawet jeśli nie mamy silnej relacji z rodzeństwem, możemy dać szanse naszym dzieciom, by się poznały i polubiły. Mają wspólnych przodków i może im uda się stworzyć dobre relacje?
To wszystko, o czym mówimy, jest takie trudne, a wokół mnóstwo świątecznych dekoracji.
Do domu śpieszą na święta — lub nie mają problemu z powiedzeniem, że jadą do Zanzibaru — ci, których rodzice potrafili zbudować ciepłą atmosferę świąteczną, radzili sobie z problemami, nie przerzucając ich na dzieci. Te matki piekły pierniczki, żeby dom pachniał świętami i uśmiechały się niezależnie od tego, co działo się w ich dorosłym życiu, bo chciały, by ich dzieci miały piękne wspomnienia ze świąt. Święta to autentyczne relacje, a nie dekoracje.
To co mamy zrobić, jeśli u nas to raczej dekoracje?!
Nikt nam nie powie, co mamy zrobić, sami musimy podjąć decyzję, jak spędzimy święta, bo to my sami poniesiemy konsekwencje tej decyzji.
Pamiętajmy też, że przecięcie pępowiny nie jest tym samym co zerwanie więzi z rodziną. Odwrotnie. Dzięki temu nasza więź może nareszcie być adekwatna. To też nie znaczy, że już nie spędzimy razem świąt. Spędzimy, ale wtedy gdy podejmiemy taką decyzję nie z lęku, lecz z potrzeby serca. A to ogromna różnica, zwłaszcza w święta.
Artykuł ukazał się na stronie Kobieta Onet
https://kobieta.onet.pl/rodzina/nie-przyjade-na-swieta-do-domu-jak-powiedziec-to-rodzinie