Artykuł ukazał się w listopadowym wydaniu „Sens”
Wywiad z moim udziałem prowadzony przez p. Karolinę Morelewską
Praca jest dla wielu z nas obszarem, o którym myślimy w kategoriach pułapki – jest jak jest, nic nie mogę zrobić, bo na nic nie mam wpływu. Często towarzyszy temu frustracja. Czy to rzeczywisty obraz sytuacji?
Nie. Duże znaczenia ma tu także sposób naszej narracji. Bo możesz być w roli podwładnego, który jest niewolnikiem pracodawcy albo wejść w rolę osoby, która sprzedaje swój czas i swoje kompetencje, a twój pracodawca jest twoim klientem. Brzmi zupełnie inaczej, prawda?
Zdecydowanie.
To jest sposób myślenia bardzo bliski psychologii pozytywnej – chodzi o szukanie obszarów wpływu.
Jeżeli człowiek widzi, dostrzega, że w danym obszarze coś mu nie pasuje, to ja już biję mu brawo, bo to oznacza, że gotowy jest by zatrzymać się na chwilę i pomyśleć, co z danym dyskomfortem chce, może zrobić. Zdefiniowanie, że coś mi nie pasuje jest pierwszym krokiem koniecznym do wprowadzenia zmiany.
Rozumiem, że nie bez powodu mówi pani o zdefiniowaniu, bo nie chodzi tu o myśl: „Wszystko jest do kitu, nie znoszę swojej pracy.”, ale o szukanie konkretów, które mi nie „leżą”.
Nawet jeżeli ktoś powie: „Nie znoszę swojej pracy”, to też już jakiś punkt wyjścia, ale rzeczywiście zadanie polega na tym, by dokopać się do sedna. Co konkretnie nam nie odpowiada? Trzeba zawęzić optykę. Może to kwestia sposobu komunikacji szefa, może kwestia niedopasowanych zadań? Im wcześniej to odkryjemy, tym lepiej.
Bo zdarza mi się pracować z klientami, którzy mają odruch wymiotny, gdy otwierają laptopa, to już niebezpieczny moment, oznacza, że ich ciało przejęło władzę, przegapili moment, kiedy problem można rozwiązać z poziomu poznawczego, czyli właśnie zadając sobie rozmaite szczegółowe pytania i odpowiadając na nie uczciwie.
Można zrobić nawet zwykła tabelkę z trudnościami, a potem wyłuskać z nich te, które można zaliczyć do obszaru naszego wpływu.
Bo zawsze na coś mamy wpływ?
Oczywiście, że tak! Tłumaczę ludziom, że praca to nie jest dom rodzinny, to nie jest też działalność charytatywna w fundacji, pobieramy za nią wynagrodzenie. Często przypominam także, że kiedyś podpisaliśmy dobrowolnie umowę na bazie, której dziś świadczymy usługi. I to też często jest taki przełom w myśleniu, zaskoczenie: „Rzeczywiście, ja tę umowę podpisałam/em.”.
Najgorszy stan, to poczucie, że nic ode mnie nie zależy, na nic nie mam wpływu, to też jest pułapka – zdejmujemy z siebie poczucie odpowiedzialności, pozostajemy bierni, nie wykonujemy żadnego ruchu, no bo przecież: „I tak nic nie mogę”.
Kluczem w psychologii pozytywnej jest wyciąganie wniosków. Jeżeli klientka mówi mi, że na spotkaniu z szefem poczuła się jak sześcioletnia dziewczynka, a nie skuteczna pani menadżer, to pytam ją dlaczego? Jako psycholog wyjaśniam wtedy czym jest analiza transakcyjna, trójkąt dramatyczny. Bo w relację służbową wchodzimy, a raczej wejść powinniśmy z poziomu osoby dorosłej, która ma kompetencje, umiejętności. Chcę przez to pokazać, że jakaś część sytuacji związanych z pracą, które postrzegamy jako opresyjne, w których czujemy się ofiarą, to tak naprawdę sytuacje, w których piłeczka jest po naszej stronie. Tylko trzeba wyciągać wnioski.
Obszar naszego wpływu jest często całkiem pokaźny. Tylko nie potrafimy tego wykorzystać. Zauważyłam, że ludzie bardzo często nie są w stanie odpowiedzieć na przykład na pytanie, co jest w pracy ich mocną stroną, jakie mają kompetencje, co potrafią, co lubią, w końcu – które zadania sprawiają, że wchodzą w tzw. stan flow, czyli mijają godziny, a my nie czujemy, że upłynęły. Przecież w pracy większości z nas one są, są też zadania zupełnie obojętne – robimy je nie czując straty energetycznej, ale są też i takie, które prokrastynujemy bez końca, bo wykonując je mamy poczucie kopania się z koniem.
I to wszystko trzeba wiedzieć.
To trzeba odkryć robią sobie coś w rodzaju autoweryfikacji, także po to, by mieć świadomość, co w naszym koszyku zadań służbowych daje radość, poczucie spełnienia. Bo my bardzo często skupiamy całą uwagę na tym, co nam nie pasuje, a tę uwagę można umiejętnie rozłożyć. To jest takie przeniesienie ciężaru. Mały krok, który poprawia samopoczucie. Zresztą ja w ogóle polecam metodę małych kroków, a nie rewolucji. Po pierwsze, sytuacje są różne – mamy dzieci na utrzymaniu, konflikty z partnerami, kredyty we frankach, itd. Po drugie, zmiana pracy też nie zawsze jest skuteczna, bo nierzadko problem leży zdecydowanie głębiej i do nowej pracy przenosimy stare nawyki. Bardzo szybko znajdujemy się w podobnym położeniu. Zatem rewolucja nie zawsze ma sens, nie zawsze też w ogóle wchodzi w grę, choć – to trzeba też powiedzieć – czasami okazuje się nieunikniona.
W pracy ze swoimi klientami zauważyłam także, że lubimy upierać się przy twierdzeniu, że jesteśmy bezwładni. Wtedy stosuję bardzo łopatologiczną metodę – pytam: „Co jadłeś dziś na śniadanie?”. Jak już dostanę odpowiedź, dopytuję: „A kto kupił ci składniki potrzebne do tego śniadania?”. I tak krok po kroku człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że pewne decyzje w jego życiu, są decyzjami wynikającymi z jego własnych działań. To jest praca z przenośnią. Pytam więc dalej: „Dziś jadałaś twarożek, a co chcesz zjeść jutro?”, słyszę: „Omlet z szynką”. Mówię: „Ok, to jeśli jutro chcesz zjeść omlet z szynką, to co dziś potrzebujesz zrobić, by jutro go spożyć?”. Wiadomo – wypełnić lodówkę odpowiednimi składnikami. Czyli, definiujemy sobie cel i zaczynamy wokół niego chodzić, by stwierdzić czy jego osiągniecie jest możliwe.
Na tej samej zasadzie można próbować dokonać zmian w swoim życiu zawodowym?!
Jeżeli nie mamy objawów depresji, jeżeli nie mamy wypalenia zawodowego, czy totalnego spadku odporności psychicznej, zawsze da się wykonać jakiś ruch. Oczywiście pod warunkiem, że zdamy sobie sprawę z tego, że jesteśmy władni go wykonać. Jakość swojej pracy zawsze da się poprawić. Tylko trzeba być konsekwentnym, jeżeli z powodów finansowych nie możemy pozwolić sobie na sesję ze specjalistą, który pomoże nam wprowadzić zmiany, to polecam prowadzenie czegoś w rodzaju dzienniczka. Określamy sobie cel – na przykład chcę być traktowana przez szefa i współpracowników poważniej, chcę żeby się ze mną i moim zdaniem bardziej liczono. Co zatem mogę zrobić, żeby tak się stało. I raz w tygodniu, regularnie, zapisujemy, co zrobiliśmy, by tej zmiany dokonać, jaki kroczek mamy za sobą, na przykład: przestałam ciągle wszystkich przepraszać, że żyję; zaczęłam częściej i pewniej zabierać głos podczas służbowych spotkań, itd. Za tydzień kolejna weryfikacja. Jeśli dostrzeżemy, że małe kroki udało nam się wykonać, poczujemy siłę, której tak nam brakowało. Tu chodzi o to, by poczuć na nowo, a może po raz pierwszy – mam wpływ na swoje życie.
Są na przykład osoby, które w pracy funkcjonują jak pionek przestawiany przez szefa czy współpracowników. Natomiast podczas sesji, szkoleń, okazuje się, że w życiu prywatnym są znacznie bardziej asertywne. Czyli, są w tym człowieku zasoby, ale jest też coś takiego jak syndrom grzecznej dziewczynki czy uległość wobec autorytetu. Wtedy robi się ćwiczenia polegające na tym, by klientka wyobraziła sobie konkretną, trudną sytuację zawodową, w której nie występuję ona w roli służbowej, ale w roli prywatnej, w domowym dresie. Pytam jak by się wtedy zachowała, jak rozmawiałaby z domownikami. Chodzi o to, by wykorzystała, najpierw w wyobraźni, swoją prywatną asertywność do sytuacji zawodowej. To naprawdę z czasem zaczyna działać.
Mamy znacznie większy wpływ na to jak wygląda nasze życie zawodowe niż sądzimy.
Trudnością wielu z nas jest dziś też praca hybrydowa – bardzo często zaciera się granica między roboczą częścią dnia, a czasem po pracy, w rezultacie z pracy nie wychodzimy nigdy, wciąż czy to mentalnie czy dosłownie jesteśmy dostępni.
To jest sytuacja, w której absolutnie piłeczka jest po naszej stronie. Jeśli nie potrafimy sami sobie postawić granicy, nie liczmy, że ktoś ją uszanuje. To my narzucamy standardy zgodnie, z którymi chcemy być traktowani. Koniec kropka. Jeśli o 21 wieczorem odpisujesz na maila musisz liczyć się z tym, że w ten sposób ogłaszasz światu swoją dostępność. Jeżeli pracujesz do godziny 16, to około 16 zamknij laptopa i zakończ pracę. Jeśli masz problem, by nie zajrzeć do niego przechodząc obok biurka, to schowaj go do torby, a torbę włóż do szafy. Mówię absolutnie poważnie. Jeśli tego nie robisz, zastanów się dlaczego? Może masz potrzebę bycia wciąż na bieżąco? Może masz kłopot z odpuszczaniem kontroli? Może w twoim życiu prywatnym jest coś, od czego uciekasz? Jaki jest powód?
Bycie dostępnym przez niemal całą dobę, w dłuższej perspektywie, musi skończyć się spadkiem efektywności, nie ma innej opcji. Czy na pewno tego chcemy?
Polecam każdemu, kto pracuje w domu opracowanie sobie czegoś w rodzaju rytuału przejścia. Kiedy kończę pracę, odchodzę od komputera, zabieram go z pola widzenia. Sprzątam miejsce przy którym pracowałam, zabieram z biurka dokumenty, papiery. Dla bardziej opornych proponuję wzięcie szybkiego prysznica czy przebranie się w „domowe” ubrania.
Praca jest częścią naszego życia, ważną, ale tylko jego częścią. I tak powinno pozostać. W pracy też nie trzeba się męczyć, zawsze jest coś, co możemy poprawić, ulepszyć. Nie jesteśmy bezwładni.